środa, 6 marca 2019

Kiedy sztuka rodzi sztukę, czyli Jerzy Piotrowicz i "Las Meninas" (post_115), Jerzy Piotrowicz, Muzeum Narodowe w Poznaniu, Polska, sztuka polska, malarstwo



Czy tydzień bez muzeum lub wystawy jest tygodniem straconym?
Dla mnie trochę tak. Korzystam więc z wielu możliwości, aby być w jakimś kolejnym, wydarzeniu.
Dlatego też z wielką energią sobotniego poranka, zjawiłam się w Muzeum Narodowym na kolejnym wykładzie z serii Świat obrazów, mimo że kilka dni wcześniej wróciłam z Londynu, w którym syciłam się ucztą tamtejszych słynnych  muzeów....
Ale w sobotę czekało mnie kolejne spotkanie z Jerzym Piotrowiczem, którego odkryłam na wystawie monograficznej w 2017 roku.
Przyznam, że jestem zaintrygowana jego twórczością. Uwielbiam artystów, wchodzących w dialogi ze swoimi poprzednikami, z różnych okresów i epok.
Jerzy Piotrowicz fascynował się wieloma obrazami, przetwarzał je.przez swój twórczy umysł i kreował własny indywidualny świat. Jego fascynacje  dziełem Velazqueza "Las Meninas" nazwałam wręcz obsesją, co opisałam w poście 
https://rennewmuzeum.blogspot.com/2017/03/las-meninas-czyli-obsesja-jerzego.html

I dzisiaj na chwilę znów wrócę do tego tematu.
Na wstępie przepraszam za jakość poniższych zdjęć, ale są to zdjęcia z prezentacji prowadzącej wykład pani dr Gołąb, robione ponad głowami słuchaczy, na tyle jednak ciekawe, że warto je pokazać.
Zacznę od niezwykle ciekawej historii z okresu studiów artysty i zajęć z prof. Zdzisławem Kępińskim wyznającym teorię, że to "Nie natura i wyobraźnia, tylko sztuka rodzi sztukę". Dlatego też jego studenci przechodzili kurs malowania obrazów, których źródłem były dzieła słynnego Bacona. Sam Piotrowicz na studiach dystansował się od tej idei, doskonale ją jednak wcielając w życie w okresie późniejszym. Odruchowo przypomniałam sobie moje wędrówki po Muzeach Kapitolińskich w Rzymie i salach, w których eksponowano starożytne rzeźby. Wtedy od razy miałam skojarzenia z Igorem Mitorajem i pojawiła się u mnie taka myśl, że Mitoraj na pewno znał te rzeźbiarskie majstersztyki i trzymał je w swoim artystycznym umyśle i zapadły mu one tak głęboko, że te wytworzy jego artystycznych fascynacji widać w wielu miejscach Polski, Europy, ale i świata...

Ale wracam do Piotrowicza
Poniżej przedstawiam kilka przykładów dialogu malarza z innym artystami, z Jackiem Malczewskim, Francisco Goya czy Jakopo Tintoretto. Oczywiście to nie wszyscy artyści. Pominęłam ogromną fascynację Marc Chagallem czy Vincentem van Gogh.

Rożni twórcy, odrębne style i idee, ale to nie przeszkadza Piotrowiczowi wchodzić w relacje z ich obrazami, tematami, postaciami czy czasem. Z jego ręki wychodzą nowe dzieła, nowe refleksje, nowe postaci. To już narracja Piotrowicza, to jego świat, to jego myśli i emocje.





Zwrócę szczególną uwagę na  obraz "Stworzenie świata", który zaintrygował Piotrowicza. Mnie spontanicznie pojawia się w umyśle sklepienie Kaplicy Sykstyńskiej i fantastyczna wizja stworzenia  w wykonaniu geniusza Michała Anioła.


Artysta nadaje  swemu obrazowi znamienny tytuł "Tintoretto maluje Stworzenie świata", kreuje inną sytuację, zwraca uwagę na inną myśl. Wprowadza do obrazu postać malarza, twórcy, kreatora. Bo Piotrowicza intrygował i fascynował sam proces tworzenia dzieła, rola artysty i jego miejsce w rzeczywistości. Bardzo mocno akcentuje, kim jest malarz, kim jest także on. Odbiera Bogu Tintoretta ręce i wskazuje na atrybuty kreacji świata, jakie ma  artysta, czyli farby i pędzle. To nader silny przekaz, ogromne poczucie misji artysty w tworzeniu świata. Interpretuję osobiście to, jako wpływanie na nasze dusze,  ludzkie emocje, uczucia i sposób przeżywania świata. A obrazy to łączniki pomiędzy tym,  co materialne, a tym, co duchowe. Obrazy jako anioły, byty subtelne...
Fascynujące...

Wreszcie Diego Velazquez i jego "Las Meninas" w oryginale, oczywiście nie działającym na zdjęciu tak mocno, jak obraz w bezpośrednim kontakcie. Mnie jeszcze nie dane było doświadczyć tego przeżycia, ale Madryt nie leży ostatecznie na końcu świata, a ja kocham samoloty  haha


Nie koncentruję się na opisie obrazu, gdyż zrobiłam to w przywoływanym przeze wcześniej moim poście. Niewątpliwie dzieło to znakomite i dające możliwość różnorodnych interpretacji. Obraz, który Jerzy Piotrowicz obsesyjnie malował na nowo, po swojemu, co widać na poniższych zdjęciach. Cykl obrazów jest zresztą bardzo obszerny.
To już inna rzeczywistość, inny wymiar. Niektórzy historycy porównują ten styl do wyobraźni filmowej. Powtarzanie "klatek" czy "kadrów", ale trochę innych, dodawanie wątków, łączenie, wprowadzanie nowych bohaterów czy odniesień, na przykład biblijnych, religijnych czy filozoficznych.
To już nowa jakość, to świat Jerzego Piotrowicza, który traktował swe obrazy jak własne dzieci i chciał z nimi przebywać jak najwięcej i nie lubił się z nimi rozstawać. Chłonął atmosferę swej pracowni, jako szczególnego, prawie świętego miejsca tworzenia  i kreowania nowych bytów..
Miłość malarza do sztuki i próbę odtworzenia pracowni artysty można zobaczyć w Galerii Jerzego Piotrowicza pod Koroną przy ul.Kramarskiej w Poznaniu. Oczywiście ją odwiedziłam w jedno z sobotnich popołudni....









Renne przy sztalugach z obrazami.
Lubię tę bliskość, bezpośredni kontakt z dziełem. Co czasami kończy się uwagami osób pilnujących bądź włączeniem alarmu w muzeum czy upadkiem telefonu w czasie tajnego robienia zdjęć... Ale nie biorę tego zbyt poważnie do siebie...A napotkane osoby z przyjemnością robią mi zdjęcie, za co im wszystkim bardzo dziękuję z tego miejsca. 
Sztuka łączy, to fakt. 
W moich peregrynacjach po wystawach czy muzeach mam szczęście do kontaktu z cudownymi ludźmi, których znam osobiście albo których poznaję tylko na chwilę...