Wizyta w muzeum, to znakomite rozpoczęcie soboty. Już pewną tradycją jest mój udział w spotkaniach z cyklu Świat obrazów w Muzeum Narodowym w Poznaniu. Historie z życia wielu dzieł należą do tak fascynujących! Tylu nieznanych lub mało znanych mi artystów. Ciągle się uczę, poznaję, stale jestem ciekawa. Mam niewątpliwie naturę dziecka.
Tym razem wykład dotyczył obrazu Zygmunta Waliszewskiego pod tytułem "Serwantka" powstałego w roku 1931. Widziałam go wiele razy, zatrzymywałam się przy nim na chwilę. Na pewno moją uwagę zwróciła kolorystyka. Tym bardziej z większą motywacją wstawałam w sobotni poranek.
Spodobał mi się cytat rozpoczynający prelekcję "Nie można używać życia do interpretowania dzieła. Ale każdy może wykorzystać dzieło do zrozumienia życia" ( Susan Sontag).
Niektórzy dziwią się moim zainteresowaniom sztuką, wędrówkami po muzeach czy wystawach, ale dla mnie wielka miłość do sztuki to nic innego, jak sposób na życie, próba zrozumienia ludzkiej egzystencji, często poszukiwanie samej siebie i odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. A jest ich mnóstwo! I wierzcie mi, że wiele razy odnajduję odpowiedzi.
Niektórzy dziwią się moim zainteresowaniom sztuką, wędrówkami po muzeach czy wystawach, ale dla mnie wielka miłość do sztuki to nic innego, jak sposób na życie, próba zrozumienia ludzkiej egzystencji, często poszukiwanie samej siebie i odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. A jest ich mnóstwo! I wierzcie mi, że wiele razy odnajduję odpowiedzi.
Wróćmy jednak do obrazu. Serwantka - to pojęcie jest dość mało używane i mało znane. Serwantki zniknęły już prawie z naszych domów mimo że to nader urodziwe i funkcjonalne meble. Oszklone z trzech stron, aby móc podziwiać znajdujące się w nich zastawy. Często na tylnej ściance znajdowało się lustro, dające efekt przestrzeni i głębi.
W obrazie Waliszewskiego od razu uderza nas nagromadzenie tak wielu naczyń poukładanych na półkach: filiżanki ze spodkami, talerze, dzbanki, kieliszki, bibeloty czy wazy. Dzieło wydaje się wręcz banalne i płaskie, choć przyciągające wzrok kolorystyką z przewagą zieleni i niebieskości.
Dopiero przy dokładnym skupieniu zauważamy postać mężczyzny odbijającą się w lustrze serwantki. Widzimy głowę i tułów, dostrzegamy, że w rękach trzyma atrybuty malarza, czyli pędzel i paletę. Bez wątpienia to Zygmunt Waliszewski. To jego odbicie w lustrze podkreślone przez zieloną kamizelkę. Lustro jako takie wyróżnia się swoistą symboliką. To spojrzenie w siebie, czasami we własną duszę.
Zastanówmy się zatem, co widzi artysta? Co chce, abyśmy my także zobaczyli?
Widzi siebie we fragmentach, ukrytego, ledwo widocznego za przytłaczającą kolekcją naczyń. Dlaczego?
Bez znajomości dramatycznego życiorysu, nie sposób zrozumieć do końca tego dzieła. Malarz próbuje odzwierciedlić, to co zostało z jego ciała po amputacji nóg. Domyślamy się że siedzi, widać oparcie na plecy, ale nie widzimy, że to wózek inwalidzki. Waliszewski żyje wtedy ze świadomością zagrożenia amputacją rąk. A przecież ręce dla malarza są najważniejsze, to w nich jest ich talent i emocje. Trudno sobie wyobrazić, co czuje człowiek dotknięty taką chorobą, w jakim jest stanie emocjonalnym. Niemożność samodzielnej egzystencji, kłopoty finansowe, brak perspektyw życiowych i realizacji artystycznych planów, doprowadza do depresji, samotności i pewnego rodzaju wykluczenia.
Autoportret
Waliszewski staje się naczyniem, kruchym, delikatnym zamkniętym w pięknej serwantce, stającej się dla niego więzieniem. Jego postać ginie wśród innych naczyń, staje się niewidzialny, pozostawiony we fragmentach.
Tak, obraz nie daje nadziei. Ciężka choroba i niepełnosprawność sprowadzają artystę do cienia życia, do świata samotności i czekania na wiadomy koniec.
To dość przygnębiające ale czy tak czasami nie jest? Jesteśmy sami wśród innych, którzy nas nie zauważają z wielu powodów, którzy nas pomijają. Wyklucza nas z piękna świata los, fatum, nie pozwala na normalne życie.
Przypomniałam sobie rysunki skandynawskiej artystki, jakie widziałam w muzeum Kiasma w Helsinkach. Ona widziała to wykluczenie trochę inaczej. Jej bohaterowie zanikali, stawali się niewidoczni, ledwo zauważalni na białych kartkach papieru. Waliszewski uzyskuje ten efekt poprzez fragmentaryzację postaci i ukrycie jej wśród bogatej zastawy naczyń.
Przypomniałam sobie rysunki skandynawskiej artystki, jakie widziałam w muzeum Kiasma w Helsinkach. Ona widziała to wykluczenie trochę inaczej. Jej bohaterowie zanikali, stawali się niewidoczni, ledwo zauważalni na białych kartkach papieru. Waliszewski uzyskuje ten efekt poprzez fragmentaryzację postaci i ukrycie jej wśród bogatej zastawy naczyń.
Czy zawsze widzimy wszystko? Czy nie pomijamy jakiś ważnych, istotnych szczegółów? Czy skupiamy swój wzrok, zainteresowanie tylko na pozorach, pustych gestach czy słowach? A może tylko na samym sobie?
Czy nie warto wsłuchać się i wpatrzeć się z większa koncentracją w otaczającą nas rzeczywistość, aby nie zgubić istoty życia, a przede wszystkim innych ludzi....
Jeden obraz a tyle myśli i refleksji. To wspaniałe i potrzebne każdemu z nas. To nauka życia przez sztukę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz